Poniższy tekst, jest wspomnieniami pana Romana Jargieło, który swoje 13 urodziny obchodził podczas drugiej wojny światowej.
Jest rok 1943 przełom czerwca i lipca. Mieszkam we wsi Dereźnia Solska. Druga wojna światowa trwa już cztery lata. Jest strasznie. Czekam na swoje trzynaste urodziny, ale zamiast tego odwiedza nasz dom sołtys z uzbrojonym niemieckim żołnierzem; wieś od świtu była obstawiona karabinami maszynowymi. W tym czasie nie ma już z nami mamy od ośmiu lat, nie ma najstarszej siostry Ewy od czterech lat. Nie ma taty od trzech lat. Zostaliśmy sami młodzi ludzie. Najstarszy brat Franek 21 lat, siostra Bronka 18 lat i siostra Helena 15 lat, no i ja Roman oczekujący na trzynaste urodziny…
Odwiedziny władzy skończyły się napomnieniem, że za parę minut mamy być wszyscy pod remizą strażacką, bo jeśli ktoś się wyłamie, to wiadomo co go czeka. Pokornie poszliśmy na spotkanie, z tobołkiem, co kto mógł zabrać. Zostawiliśmy cały dom, gospodarstwo ze zwierzętami, w tym krowę z cielęciem. Pędzono nas do puszczy k/Biłgoraja, tam na placu koło kościoła było zgrupowanie nas i innych nieszczęśników.
Przyjechały samochody ciężarowe z plandekami i wywieziono wszystkich do obozu przejściowego w Zwierzyńcu do baraków. Po kilkudniowym pobycie dalsza deportacja . Ze Zwierzyńca wywieziono nas samochodami na dworzec kolejowy, skąd wagonami towarowymi dojechaliśmy do Lublina. Dłuższy postój był w obozie koncentracyjnym na Majdanku. Tam odbyła się następna selekcja, rozdzielanie do baraków. Przebranie się w ubiory, które leżały na stosie, podobno po Żydach, którzy tam zginęli. Mężczyźni byli osobno, a ja jako małoletni byłem z kobietami. W barakach dwa rzędy piętrowych łóżek i straszny upał.
Codzienne poranne apele i trochę jedzenia i picia. W Majdanku jako dziecko mogłem w ograniczonych godzinach wyjść na dwór. Na placu był hydrant i czasem udało się nabrać trochę wody i przynieść do baraku, bo dorosłym nie wolno było wychodzić, tylko na apele. Na podwórzu był też warsztat naprawy samochodów i jako dziecko, czasem tam chodziłem bo w okienku kuchennym można było dostać resztki chleba, które zbywały robotnikom. Byli oni w niemieckich mundurach. Pewnego razu chleba zabrakło, a ja ciągle czekałem. Żołnierz, który nas odganiał, uderzył mnie chochlą w czoło, aż zerwał mi płat skóry z zakrwawionym czołem uciekłem do baraku. Pewnego razu, gdy dostarczono w koszach chleb i chciałem podnieść ułomek, który się ukruszył, to Ukrainiec, który obsługiwał dostawę kopnął mnie, aż się przewróciłem po chwili udało mi się uciec bez żadnego okruszka chleba.
Następny incydent w Majdanku przy hydrancie, było nas kilkoro dzieci, chcieliśmy nabrać wody z baseniku to akurat przechodził umundurowany Niemiec złapał nas za głowy i wrzucił do wody, ale i tym razem udało mi się uciec. Po kilku tygodniach w Majdanku był apel, w czasie którego wytypowano więźniów na wywózkę do Niemiec, najpierw połączono rodziny, więc przez jakiś czas byliśmy razem. Wyznaczono datę i czas, kiedy mieliśmy się stawić pod bramą wyjazdową. Stał tam samochód Czerwonego Krzyża, z którego wydawano chleb na podróż. Na dworzec w Lublinie konwojowali nas żołnierze Ukraińscy, umieszczono nas w towarowych wagonach i ruszyliśmy w drogę. Po drodze dostawaliśmy racje żywnościowe chleb i marmoladę. W czasie podróży pociąg nigdy nie zatrzymywał się na dworcach, tylko w polu, bo podróżni mieli dolegliwości żołądkowe.
Dojechaliśmy do Niemiec, do przejściowego Łagru i tam przyjeżdżali niemieccy gospodarze z polecenia ich Urzędu Pracy i wybrani więźniowie, byli przez nich zatrudniani w gospodarstwach rolnych. Nas czworo zabrał nasz przyszły właściciel, po drodze zaprosił nas na jakiś napój. Po przyjściu na miejsce pracy, gospodarz przydzielił nam kwaterę na piętrze i ustalił warunki pracy. Ja jako młodociany pomagałem w drobnych pracach. Obsługiwałem pompę na koło zamachowe, z której woda była dostarczana zwierzętom. Franek starszy brat, pracował w gospodarstwie, a siostry pracowały w kuchni i w ogrodzie. Po jakimś czasie brat zachorował, miał wrzody na rękach i nie mógł ciężko pracować, a gospodarz go zmuszał i ciągle go ponaglał żeby pracował szybciej. Pewnego razu pobił go. Wtedy obmyśleliśmy ucieczkę. Gdy gospodarz nad ranem nas budził - uderzał drągiem w ścianę na piętrze - do pracy - uciekliśmy nieopodal do lasu bo było ciemno, a potem udaliśmy się na skargę na policję. Tam poproszono na tłumacza Polaka, który pracował w pobliskiej piekarni i wymieniono nas z innym gospodarzem. Z naszego nowego gospodarstwa, właściciel był na wschodnim froncie i po jakimś czasie zginął. Wtedy znowu zaszła zmiana, bo gospodyni oddała połowę ziemi do majątku i tam została najstarsza siostra Bronka. My we troje dostaliśmy się do trzeciego gospodarza, było tam już kilku niewolników dwóch Rosjan i dwóch Francuzów z pobliskiego Lagru wojskowego.
Tam nas zastało wyzwolenie przez wojska radzieckie. Koniec wojny. Na okoliczne pola zjechały czołgi radzieckie, było ich bardzo dużo.Wyzwolili nas, więc wracaliśmy do domu. Furmanką od gospodarza do Poznania, ale tam ORMO zabrało nam dobytek i umieszczono na wagonach - platformach, którymi dojechaliśmy do Warszawy. Warszawa jeszcze płonęła. Potem jechaliśmy do Lublina i dalej z wielkim trudem do domu. Dom był w ruinie, nie było okien, drzwi, podłóg i żadnych zwierząt. Siostra Bronka wróciła po dwóch miesiącach z kimś obcym.
Takie były moje trzynaste urodziny, które trwały dwa lata.
Wspomnienia opowiadam przyzwoitym językiem, ale te przeżycia nie były ludzkie, tym bardziej w moim wieku.
Autor: Roman Jargieło (ur. 23.07.1930r.) przy pomocy żony, Jadwigi Jargieło.